Z góry przepraszam, jeśli wkradły się jakieś błędy.
- Chciałem cię przeprosić za wczoraj – powiedział Miru,
przysiadając się do Kolibra w czasie śniadania. Chłopak odstawił na stół pusty
kubek i spojrzał na niego zdziwiony.
- Za wczoraj? – powtórzył, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Za to, co się stało na sesji – wyjaśnił, upijając łyk kakaa.
Koliber wzruszył ramionami.
- To było tak nieistotne, że już o tym zapomniałem –
poinformował go, wstając z miejsca. Miru zrobił to samo, modląc się w duchu,
żeby Ferrari, siedząca z Orchideą, go nie zauważyła. Blond włosa dziewczyna
była jego zdaniem znośna, można było z nią jakoś porozmawiać, ale Orchidea,
wydawała się być chwilami nie do zniesienia i wolał trzymać się od niej z
daleka.
- Nie przepadasz za pracami w parach, co? – starał się
podtrzymać rozmowę blondyn, idąc cały czas przy chłopaku. Przeszli razem całą
stołówkę i Miru – z wyraźną ulgą – mógł stwierdzić, że nawet bliźnięta nie
zwróciły na nich uwagi, co było raczej dziwne, ale starał się o tym teraz nie
myśleć.
- Chyba nie – przyznał. – Musisz za mną iść? – dodał, widząc,
że dwudziestolatek kieruje się za nim w stronę głównego salonu, gdzie
znajdowało się najwięcej książek.
- Nie mam nic lepszego do roboty, poza tym przyda ci się
towarzystwo, a mnie trochę spokoju od tych wariatów. – Miru uśmiechnął się
przyjaźnie w jego kierunku, ale on zignorował to.
- Jestem jednym z tych wariatów – przypomniał mu,
przejeżdżając dłonią po grzbietach książek, znajdujących się na pierwszym
regale. Miru zrobił to samo i musiał przyznać, że obecność tego chłopaka
uspokajała go. Przestawał myśleć o tym, gdzie obecnie się znajdował.
- Wybacz. Nie chciałem cię urazić, nikogo nie chciałem, w
końcu ja też tu jestem. – Wiedział już skąd pamięta tego chłopaka. Przypomniał
sobie w nocy, podczas wsłuchiwania się w odgłosy burzy. Nigdy nie sądził, że
zapamiętał tamten dzień z takimi detalami, by móc przypomnieć sobie szczegóły, niemające żadnego znaczenia, ale
jednak… - I przepraszam jeszcze raz za
wczoraj.
- Wiesz o tym, że przepraszam mnie za to, że mnie złapałeś
nim spadłem na podłogę z drabiny? To trochę niemiłe, wiesz? Mógłbym teraz leżeć
połamany w łóżku. Dziękuję. Mimo wszystko leżenie w łóżku nie jest przyjemne,
lubię hałas, gdybym musiał leżeć w sali, niewiele bym słyszał. Hałas sprawia,
że czuję, że jeszcze żyję. Przestań przepraszać, to ja zerwałem część
dekoracji; wystraszyłem się i kurczowo się ciebie chwyciłem. Od dawna nazywali
mnie księżniczką, a ty, w wyniku sytuacji, dołączyłeś do królewskiego grona,
jako królewicz. Śmiali się ze mnie, a nie z ciebie, więc zamknij się już. Książki
ładnie pachną, zajmij się wąchaniem ich, jeśli nie zamierzasz niczego czytać.
***
Mijały tygodnie. Koliber zdawał się zaakceptować obecność
Miru, choć często go ignorował, nie mając ochoty na przebywanie w jego
towarzystwie. Chłopak nie mówił nic o sobie, ani o nic nie pytał, odpowiadał
jedynie na pytania, które, zdaniem Miru, nie miały nic wspólnego z czymkolwiek.
Często irytowała go bierność ze strony Kolibra, ale nie poddawał się – musiał
się czegoś dowiedzieć. Czegoś, co niezmiernie go trapiło. Jednak lód, po którym
stąpał, był wyjątkowo kruchy i jeden, nieodpowiedni krok, mógł zaprowadzić go
na samo dno.
Czasem, gdy Koliber miał lepszy dzień i nie odpowiadał mu
jedynie niewyraźnymi pomrukami, czy krótkimi, niezbyt miłymi odpowiedziami,
mógł dostrzec w nim coś, czego nie można ujrzeć na pierwszy rzut oka.
Zakłopotanie, cień smutku i żal, żal tak przeraźliwy, że ściskał serca u
stalowym uścisku, miażdżąc cały spokój.
Tego dnia było cicho. Od rano diagnozowano każdego pacjenta
osobno. Miru i Koliber, otrzymali numerki siedem i trzynaście – ich badania
odbyły się wcześnie rano, gdy większość jeszcze spała i obecnie, mieli czas
wolny. Cały dzień, wydawano w bufecie kanapki z tuńczykiem i sok jabłkowy. Obydwoje
usiedli na końcu korytarza na podłodze. Koliber wcinał kanapkę, którą przemycił
dyskretnie, gdy zrobił się większy tłok na stołówce. Miru zastanawiał się, jak
można zajadać się szpitalnym żarciem z takim smakiem. Co prawda Miru musiał
jeść dwa razy więcej od niego, by nie czuć głodu, ale robił to wyjątkowo
mozolnie i z pewnym grymasem niesmaku. Teraz tęsknił za jedzeniem swojej matki.
Nawet warzywa i te beznadziejne sałatki były lepsze od tego… tego czegoś. Lekarz
dyżurujący na siódmym piętrze, znajdował się na drugim końcu korytarza,
przeglądał obecnie spis pacjentów, którzy mieli przejść ponowne badania i tych,
którzy mieli dopiero zostać zbadani.
- Dlaczego tu jesteś? – zapytał Miru, nie mogąc znieść
ciszy, panującej między nimi od „obiadku”, który miał miejsce jakieś półtorej
godziny temu.
- Nie wiem – odparł szczerze Koliber, przyglądając się
skórkom od chleba.
- No weź, wtedy ja powiem ci, dlaczego tu trafiłem! –
nalegał, nie mogąc znieść nudy, która panowała podczas tego popołudnia. Wszystkie
sale rozrywkowe i relaksacyjne były zamknięte, więc większość po skończonych
badaniach wracała do pokoi albo szła coś zjeść.
- Naprawdę nie wiem, nie pamiętam - wyznał, odwracając głowę
w przeciwnym do niego kierunku. Wydawał się być zażenowany tym, że nie pamięta
czegoś tak istotnego.
- Och - wyrwało się Miru. Musiał mieć naprawdę głupi wyraz
twarzy, bo gdy Koliber spojrzał w jego kierunku, natychmiast odwrócił się z powrotem
do niego plecami, ale szybko się opanował i ponownie nawiązali kontakt wzrokowy.
- Wiem tylko, że moja mama obiecała, że po mnie wróci.
Wróci, gdy wzejdzie słońce. Jak myślisz, czy ono już wzeszło? – zapytał;
wypowiedział na głos pytanie, które zabijało go od miesięcy.
Miru uśmiechnął się smutno, obejmując go ramieniem.
- Myślę, że noc niedługo się skończy. – Ale ona miała
dopiero nadejść.
***
- Co ty wyrabiasz? – zapytała chłopak, odsuwając się od
niego. Miru zaśmiał się pod nosem.
- Wyglądałeś, jakbyś miał się zaraz rozpłakać. Wybacz, ale
nie wiem, co robi się w takich sytuacjach, więc musiałem to zatrzymać, zanim
naprawdę byś się tu rozkleił – wyjaśnił, wstając z podłogi i przeciągając się
ostentacyjnie.
- Ja nie płaczę! – oburzył się, również wstając. Miru go
drażnił; przeważnie jego towarzystwo mu nie przeszkadzało, ale czasem, był po
prostu nie do zniesienia.
- Oczywiście, a teraz choć, mam już dość tego dnia. – Miru chwycił
go za rękę i zaczął prowadzić w stronę schodów. Uścisk był delikatny, ale i
stanowczy. Koliber wyrwał swoją dłoń z uścisku. Nie podobało mu się to.
- Nigdzie z tobą nie pójdę – oświadczył, prychając cicho. –
Nie będziesz mi rozkazywać – dodał, widząc nieme pytanie na twarzy
dwudziestolatka.
- Nie wariuj, potraktuj to jako prośbę i choć, trzeba się
czymś zająć, wszyscy są teraz zajęci, a mnie, cholernie, się nudzi. Czy to
wystarczy byś za mną poszedł? Nie przeszkadza ci nicnierobienie? – zapytał, wiedząc
już, że większość czasu Koliber spędzał na obserwowaniu otoczenia i zanurzaniu
się we własnych myślał.
- Nicnierobieniu?! To zakład psychiatryczny, ty oszołomie!
Tu się leczy, a nie zabawia! – wydarł się, cały czerwony ze złości. Miru
zatrzymał się na półpiętrze, pierwszy raz słyszał jego podniesiony głos, bardzo
donośny i melodyjny głos, z lekka ochrypły. – Poza tym czytam – dodał, schodząc
powoli ze schodów.
- Twoje czytanie, opiera się na kartkowaniu książek, które
podobają ci się z tytułu. Kartkujesz je, jakbyś pomiędzy kartkami mógł coś
znaleźć. Robisz to tak szybko, że nie jesteś wychwycić choćby jednego słowa.
- Szukam czegoś – powiedział mijając go na półpiętrze i
schodząc dalej. – Nie wiem, dlaczego tu jestem, nie wiem, kim jestem, ani kim
byłem. Im bardziej się staram, tym mniej pamiętam, im mnie pamiętam, tym
bardziej się staram. Po co tu jesteś, skoro wiesz kim jesteś? Nie wiem, co
robią tu ci wszyscy ludzie, skoro mają siebie i swoje wspomnienia. Z moich
wspomnień, pozostał jedynie strach. Bez przeszłości nie ma przyszłości. Po co
mi to wszystko, skoro nawet nie wiem, co lubię? Czego nienawidzę? Czy kochałem dawne
życie, czy kochałem zachody słońca i pełnie księżyca? Nie wiem niczego, czy to
nie wydaje się straszne?
***
- Witaj królewiczu – przywitał się Marcepan następnego dnia,
tuż przed sesją. Zbliżała się godzina dziesiąta piętnaście, było już po śniadaniu i większość pacjentów zbierała się pod
salami, przeznaczonymi na sesje grupowe.
- Już wolę to beznadziejne przezwisko – warknął Miru,
rozglądając się po korytarzu. – Gdzie twój brat? – zapytał, nie dostrzegając
nigdzie młodszego z bliźniaków.
- Dodatkowe badania – powiedział jedynie i uśmiechnął się
radośnie, przypominając sobie, o co chciał się zapytać. – Dlaczego „Miru”? –
zagadnął, powstrzymując chichot.
- Daj spokój! Myślałem, że to jakieś żarty i palnąłem, co mi
przyszło do głowy. Miru, to postać z powieści fantastycznej „Kisakuł”. Teraz,
jak o tym myślę, to mogłem podać prawdziwe imię.
- Jak masz na imię?
- Hehe, nie powiem – uśmiechnął się perfidnie, wiedząc, że
Marcepan jest ciekawski, za bardzo, jak sądził i będzie mu teraz truć, żeby
powiedział.
- Weź! Powiedz, a w zamian powiem ci, jak ma na imię Koliber
– wypalił chłopak, wpatrując się w Miru wielkimi, iskrzącymi się z
zaciekawienia oczami. Blondyn nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
- Wiesz, jak ma na imię
Koliber? – zapytał jednak, stwierdzając w myślach, że Marcepan potrafił
podpuszczać ludzi, jak nikt inny.
- Ba, my wszystko wiemy – odpowiedział mu Karmel, który
właśnie pojawił się na siódmym piętrze, na zgięciu łokcia, wciąż trzymał wacik,
który dała mu pielęgniarka, gdy skończyła pobierać krew.
- Nie słuchaj ich, Miru. Czasem sama się zastanawiam, czy
oni sami pamiętają, jak się nazywają – powiedziała Ferrari, wychodząc z pokoju,
który dzieliła z Orchideą. Ich pokój, znajdował się najbliżej sali, w której odbywały
się sesje dla pacjentów z siódmego piętra. Miru coraz bardziej lubił Ferrari,
choć wolał trzymać ją na dystans.
- Dlaczego nie zapytasz mnie, skoro chcesz wiedzieć, jak mam
na imię? - spytał Koliber, którego nie
dostrzegł nikt. Chłopak od początku siedział na parapecie, przy którym siedział
również lekarz na krześle, które stawiał zawsze przy kaloryferze. Miru, który
był już w ośrodku od jakiś trzech miesięcy wiedział, iż był to główny doktor
odpowiedzialny za ich piętro. Mężczyzna miał w zwyczaju ignorować pacjentów,
dopóki nie łamali żadnych z ustalonych zasad.
- Więc, jak masz na imię?
- Nie wiem.
***
- To chyba oczywiste, że nie wie – powiedział Karmel,
szturchając śmiejącego się brata. – W końcu jest tu z powodu amnezji.
- Zgadza się – potwierdził Koliber, wzruszając ramionami. –
Nikt nie trafia tu bez powodu.
- Właśnie! Ferrari zamknęli, bo bali się, że zacznie gwałcić
automaty! – wydarł się Marcepan, śmiejąc się coraz głośniej. Karmel westchnął i
wbił łokieć w żebra brata, który skulił się natychmiast.
- Co ty wyprawiasz? – wystękał, trzymając się na bolące
miejsce.
- Jestem zmęczony i nie mam ochoty wysłuchiwać twoich
kiepskich żartów.
- Dokładnie – zgodziła się z nim blondynka, opierając się o
ścianę. – Z resztą moja propozycja dotycząca trójkąta, wciąż jest aktualna –
dodała, uśmiechając się pod nosem.
- Jesteśmy zmuszeni pani odmówić – powiedział starszy z
bliźniaków, wiedząc, że kobieta żartuje, choć kiedyś złożyła im tą propozycję
całkiem poważnie.
- Szkoda, miło by było zabawić się z takimi diablętami –
wymruczała, dotykając policzka młodszego z braci lewą dłonią.
- Ferrari, prosiłam cię, żebyś nie molestowała moich
pacjentów – powiedziała na wstępie lekarka. Kobieta uśmiechnęła się do
wszystkich przyjaźnie i otworzyła salę.
***
Koliber zdawał się przywyknąć do tego, że Miru lubi spędzać
z nim czas. Koliber przestał nawet zwracać uwagę na to, że przy Miru często
ktoś był. Bliźnięta lubiły dokuczać wszystkim, a w szczególności blondynowi.
Ferrari, zdawała się być zadowolona z rozmów, które prowadziła z Miru. Koliber
złapał się na tym, że zaczął odpowiadać na pytania kobiety i jako tako, brał
udział w rozmowach. Orchidea rzadko odzywała się w jego towarzystwie, ale kiedy
zaczęła wypytywać go o jego zainteresowania, pomyślał, że niedługo i ona
przyzwyczai się do jego osoby. Nie znał tych ludzi, ale wiedział, że ich
obecność była pomocna i odciągała go od rzeczy, o których nie chce nawet
myśleć.
- A wy? Dlaczego tu jesteście? – zapytała Ferrari, pokładając
się ze śmiechu na ostatnim piętrze. Do kolacji, wciąż pozostało półtorej
godziny, które postanowili spędzić na luźnej rozmowie, która poprawi ich humor
po dzisiejszej sesji, którą można było nazwać istnym koszmarem.
- To nasza miłość zaprowadziła nas tutaj – odpowiedział Marcepan,
pochylając się nad bratem i całując go w policzek. Koliber uśmiechnął się pod
nosem, a bliźnięta widząc to, zachichotały i oddaliły się od nich trzymając się
za ręce.
- Wiecie, ja do tej pory nie wiem, czy oni tak serio, czy
robią ze mnie idiotę za każdym razem - wyznał Miru, siadając pod ścianą.
Mimowolnie otarł łzy rozbawienia i dalej obserwował, jak bracia kręcą piruety
przy schodach. Lekarz dyżurujący, pokiwał z politowaniem głową, a lekarka
wchodząca właśnie na siódme piętro, nawet nie próbowała powstrzymywać cichego
chichotu, który wyrwał jej się, gdy tylko zobaczyła siedemnastolatków.
- Są świetni, dlaczego nie dostrzegłem ich wcześniej? Są
tacy beztroscy.
- Ludzie widzą to, co chcą widzieć. Ty, nie widziałem nikogo
przez bardzo długi czas. Na szczęście twoja ślepota zanika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz