środa, 15 sierpnia 2012

2. Zachód słońca


Z góry przepraszam, jeśli wkradły się jakieś błędy.

- Chciałem cię przeprosić za wczoraj – powiedział Miru, przysiadając się do Kolibra w czasie śniadania. Chłopak odstawił na stół pusty kubek i spojrzał na niego zdziwiony.
- Za wczoraj? – powtórzył, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Za to, co się stało na sesji – wyjaśnił, upijając łyk kakaa. Koliber wzruszył ramionami.
- To było tak nieistotne, że już o tym zapomniałem – poinformował go, wstając z miejsca. Miru zrobił to samo, modląc się w duchu, żeby Ferrari, siedząca z Orchideą, go nie zauważyła. Blond włosa dziewczyna była jego zdaniem znośna, można było z nią jakoś porozmawiać, ale Orchidea, wydawała się być chwilami nie do zniesienia i wolał trzymać się od niej z daleka.
- Nie przepadasz za pracami w parach, co? – starał się podtrzymać rozmowę blondyn, idąc cały czas przy chłopaku. Przeszli razem całą stołówkę i Miru – z wyraźną ulgą – mógł stwierdzić, że nawet bliźnięta nie zwróciły na nich uwagi, co było raczej dziwne, ale starał się o tym teraz nie myśleć.
- Chyba nie – przyznał. – Musisz za mną iść? – dodał, widząc, że dwudziestolatek kieruje się za nim w stronę głównego salonu, gdzie znajdowało się najwięcej książek.
- Nie mam nic lepszego do roboty, poza tym przyda ci się towarzystwo, a mnie trochę spokoju od tych wariatów. – Miru uśmiechnął się przyjaźnie w jego kierunku, ale on zignorował to.
- Jestem jednym z tych wariatów – przypomniał mu, przejeżdżając dłonią po grzbietach książek, znajdujących się na pierwszym regale. Miru zrobił to samo i musiał przyznać, że obecność tego chłopaka uspokajała go. Przestawał myśleć o tym, gdzie obecnie się znajdował.
- Wybacz. Nie chciałem cię urazić, nikogo nie chciałem, w końcu ja też tu jestem. – Wiedział już skąd pamięta tego chłopaka. Przypomniał sobie w nocy, podczas wsłuchiwania się w odgłosy burzy. Nigdy nie sądził, że zapamiętał tamten dzień z takimi detalami, by móc przypomnieć sobie  szczegóły, niemające żadnego znaczenia, ale jednak…  - I przepraszam jeszcze raz za wczoraj.
- Wiesz o tym, że przepraszam mnie za to, że mnie złapałeś nim spadłem na podłogę z drabiny? To trochę niemiłe, wiesz? Mógłbym teraz leżeć połamany w łóżku. Dziękuję. Mimo wszystko leżenie w łóżku nie jest przyjemne, lubię hałas, gdybym musiał leżeć w sali, niewiele bym słyszał. Hałas sprawia, że czuję, że jeszcze żyję. Przestań przepraszać, to ja zerwałem część dekoracji; wystraszyłem się i kurczowo się ciebie chwyciłem. Od dawna nazywali mnie księżniczką, a ty, w wyniku sytuacji, dołączyłeś do królewskiego grona, jako królewicz. Śmiali się ze mnie, a nie z ciebie, więc zamknij się już. Książki ładnie pachną, zajmij się wąchaniem ich, jeśli nie zamierzasz niczego czytać.  
***
Mijały tygodnie. Koliber zdawał się zaakceptować obecność Miru, choć często go ignorował, nie mając ochoty na przebywanie w jego towarzystwie. Chłopak nie mówił nic o sobie, ani o nic nie pytał, odpowiadał jedynie na pytania, które, zdaniem Miru, nie miały nic wspólnego z czymkolwiek. Często irytowała go bierność ze strony Kolibra, ale nie poddawał się – musiał się czegoś dowiedzieć. Czegoś, co niezmiernie go trapiło. Jednak lód, po którym stąpał, był wyjątkowo kruchy i jeden, nieodpowiedni krok, mógł zaprowadzić go na samo dno.  
Czasem, gdy Koliber miał lepszy dzień i nie odpowiadał mu jedynie niewyraźnymi pomrukami, czy krótkimi, niezbyt miłymi odpowiedziami, mógł dostrzec w nim coś, czego nie można ujrzeć na pierwszy rzut oka. Zakłopotanie, cień smutku i żal, żal tak przeraźliwy, że ściskał serca u stalowym uścisku, miażdżąc cały spokój.
Tego dnia było cicho. Od rano diagnozowano każdego pacjenta osobno. Miru i Koliber, otrzymali numerki siedem i trzynaście – ich badania odbyły się wcześnie rano, gdy większość jeszcze spała i obecnie, mieli czas wolny. Cały dzień, wydawano w bufecie kanapki z tuńczykiem i sok jabłkowy. Obydwoje usiedli na końcu korytarza na podłodze. Koliber wcinał kanapkę, którą przemycił dyskretnie, gdy zrobił się większy tłok na stołówce. Miru zastanawiał się, jak można zajadać się szpitalnym żarciem z takim smakiem. Co prawda Miru musiał jeść dwa razy więcej od niego, by nie czuć głodu, ale robił to wyjątkowo mozolnie i z pewnym grymasem niesmaku. Teraz tęsknił za jedzeniem swojej matki. Nawet warzywa i te beznadziejne sałatki były lepsze od tego… tego czegoś. Lekarz dyżurujący na siódmym piętrze, znajdował się na drugim końcu korytarza, przeglądał obecnie spis pacjentów, którzy mieli przejść ponowne badania i tych, którzy mieli dopiero zostać zbadani.
- Dlaczego tu jesteś? – zapytał Miru, nie mogąc znieść ciszy, panującej między nimi od „obiadku”, który miał miejsce jakieś półtorej godziny temu.
- Nie wiem – odparł szczerze Koliber, przyglądając się skórkom od chleba.
- No weź, wtedy ja powiem ci, dlaczego tu trafiłem! – nalegał, nie mogąc znieść nudy, która panowała podczas tego popołudnia. Wszystkie sale rozrywkowe i relaksacyjne były zamknięte, więc większość po skończonych badaniach wracała do pokoi albo szła coś zjeść. 
- Naprawdę nie wiem, nie pamiętam - wyznał, odwracając głowę w przeciwnym do niego kierunku. Wydawał się być zażenowany tym, że nie pamięta czegoś tak istotnego.  
- Och - wyrwało się Miru. Musiał mieć naprawdę głupi wyraz twarzy, bo gdy Koliber spojrzał w jego kierunku, natychmiast odwrócił się z powrotem do niego plecami, ale szybko się opanował i ponownie nawiązali kontakt wzrokowy.  
- Wiem tylko, że moja mama obiecała, że po mnie wróci. Wróci, gdy wzejdzie słońce. Jak myślisz, czy ono już wzeszło? – zapytał; wypowiedział na głos pytanie, które zabijało go od miesięcy.
Miru uśmiechnął się smutno, obejmując go ramieniem.
- Myślę, że noc niedługo się skończy. – Ale ona miała dopiero nadejść.
***
- Co ty wyrabiasz? – zapytała chłopak, odsuwając się od niego. Miru zaśmiał się pod nosem.
- Wyglądałeś, jakbyś miał się zaraz rozpłakać. Wybacz, ale nie wiem, co robi się w takich sytuacjach, więc musiałem to zatrzymać, zanim naprawdę byś się tu rozkleił – wyjaśnił, wstając z podłogi i przeciągając się ostentacyjnie.
- Ja nie płaczę! – oburzył się, również wstając. Miru go drażnił; przeważnie jego towarzystwo mu nie przeszkadzało, ale czasem, był po prostu nie do zniesienia.
- Oczywiście, a teraz choć, mam już dość tego dnia. – Miru chwycił go za rękę i zaczął prowadzić w stronę schodów. Uścisk był delikatny, ale i stanowczy. Koliber wyrwał swoją dłoń z uścisku. Nie podobało mu się to.
- Nigdzie z tobą nie pójdę – oświadczył, prychając cicho. – Nie będziesz mi rozkazywać – dodał, widząc nieme pytanie na twarzy dwudziestolatka.
- Nie wariuj, potraktuj to jako prośbę i choć, trzeba się czymś zająć, wszyscy są teraz zajęci, a mnie, cholernie, się nudzi. Czy to wystarczy byś za mną poszedł? Nie przeszkadza ci nicnierobienie? – zapytał, wiedząc już, że większość czasu Koliber spędzał na obserwowaniu otoczenia i zanurzaniu się we własnych myślał.
- Nicnierobieniu?! To zakład psychiatryczny, ty oszołomie! Tu się leczy, a nie zabawia! – wydarł się, cały czerwony ze złości. Miru zatrzymał się na półpiętrze, pierwszy raz słyszał jego podniesiony głos, bardzo donośny i melodyjny głos, z lekka ochrypły. – Poza tym czytam – dodał, schodząc powoli ze schodów.
- Twoje czytanie, opiera się na kartkowaniu książek, które podobają ci się z tytułu. Kartkujesz je, jakbyś pomiędzy kartkami mógł coś znaleźć. Robisz to tak szybko, że nie jesteś wychwycić choćby jednego słowa.
- Szukam czegoś – powiedział mijając go na półpiętrze i schodząc dalej. – Nie wiem, dlaczego tu jestem, nie wiem, kim jestem, ani kim byłem. Im bardziej się staram, tym mniej pamiętam, im mnie pamiętam, tym bardziej się staram. Po co tu jesteś, skoro wiesz kim jesteś? Nie wiem, co robią tu ci wszyscy ludzie, skoro mają siebie i swoje wspomnienia. Z moich wspomnień, pozostał jedynie strach. Bez przeszłości nie ma przyszłości. Po co mi to wszystko, skoro nawet nie wiem, co lubię? Czego nienawidzę? Czy kochałem dawne życie, czy kochałem zachody słońca i pełnie księżyca? Nie wiem niczego, czy to nie wydaje się straszne?
***
- Witaj królewiczu – przywitał się Marcepan następnego dnia, tuż przed sesją. Zbliżała się godzina dziesiąta piętnaście, było już po śniadaniu  i większość pacjentów zbierała się pod salami, przeznaczonymi na sesje grupowe.
- Już wolę to beznadziejne przezwisko – warknął Miru, rozglądając się po korytarzu. – Gdzie twój brat? – zapytał, nie dostrzegając nigdzie młodszego z bliźniaków.
- Dodatkowe badania – powiedział jedynie i uśmiechnął się radośnie, przypominając sobie, o co chciał się zapytać. – Dlaczego „Miru”? – zagadnął, powstrzymując chichot.
- Daj spokój! Myślałem, że to jakieś żarty i palnąłem, co mi przyszło do głowy. Miru, to postać z powieści fantastycznej „Kisakuł”. Teraz, jak o tym myślę, to mogłem podać prawdziwe imię.
- Jak masz na imię?
- Hehe, nie powiem – uśmiechnął się perfidnie, wiedząc, że Marcepan jest ciekawski, za bardzo, jak sądził i będzie mu teraz truć, żeby powiedział.
- Weź! Powiedz, a w zamian powiem ci, jak ma na imię Koliber – wypalił chłopak, wpatrując się w Miru wielkimi, iskrzącymi się z zaciekawienia oczami. Blondyn nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
- Wiesz, jak ma na imię  Koliber? – zapytał jednak, stwierdzając w myślach, że Marcepan potrafił podpuszczać ludzi, jak nikt inny.
- Ba, my wszystko wiemy – odpowiedział mu Karmel, który właśnie pojawił się na siódmym piętrze, na zgięciu łokcia, wciąż trzymał wacik, który dała mu pielęgniarka, gdy skończyła pobierać krew.
- Nie słuchaj ich, Miru. Czasem sama się zastanawiam, czy oni sami pamiętają, jak się nazywają – powiedziała Ferrari, wychodząc z pokoju, który dzieliła z Orchideą. Ich pokój, znajdował się najbliżej sali, w której odbywały się sesje dla pacjentów z siódmego piętra. Miru coraz bardziej lubił Ferrari, choć wolał trzymać ją na dystans.
- Dlaczego nie zapytasz mnie, skoro chcesz wiedzieć, jak mam na imię? -  spytał Koliber, którego nie dostrzegł nikt. Chłopak od początku siedział na parapecie, przy którym siedział również lekarz na krześle, które stawiał zawsze przy kaloryferze. Miru, który był już w ośrodku od jakiś trzech miesięcy wiedział, iż był to główny doktor odpowiedzialny za ich piętro. Mężczyzna miał w zwyczaju ignorować pacjentów, dopóki nie łamali żadnych z ustalonych zasad.
- Więc, jak masz na imię?
- Nie wiem.
***
- To chyba oczywiste, że nie wie – powiedział Karmel, szturchając śmiejącego się brata. – W końcu jest tu z powodu amnezji.
- Zgadza się – potwierdził Koliber, wzruszając ramionami. – Nikt nie trafia tu bez powodu.
- Właśnie! Ferrari zamknęli, bo bali się, że zacznie gwałcić automaty! – wydarł się Marcepan, śmiejąc się coraz głośniej. Karmel westchnął i wbił łokieć w żebra brata, który skulił się natychmiast.
- Co ty wyprawiasz? – wystękał, trzymając się na bolące miejsce.
- Jestem zmęczony i nie mam ochoty wysłuchiwać twoich kiepskich żartów.
- Dokładnie – zgodziła się z nim blondynka, opierając się o ścianę. – Z resztą moja propozycja dotycząca trójkąta, wciąż jest aktualna – dodała, uśmiechając się pod nosem.
- Jesteśmy zmuszeni pani odmówić – powiedział starszy z bliźniaków, wiedząc, że kobieta żartuje, choć kiedyś złożyła im tą propozycję całkiem poważnie.
- Szkoda, miło by było zabawić się z takimi diablętami – wymruczała, dotykając policzka młodszego z braci lewą dłonią.
- Ferrari, prosiłam cię, żebyś nie molestowała moich pacjentów – powiedziała na wstępie lekarka. Kobieta uśmiechnęła się do wszystkich przyjaźnie i otworzyła salę.
***
Koliber zdawał się przywyknąć do tego, że Miru lubi spędzać z nim czas. Koliber przestał nawet zwracać uwagę na to, że przy Miru często ktoś był. Bliźnięta lubiły dokuczać wszystkim, a w szczególności blondynowi. Ferrari, zdawała się być zadowolona z rozmów, które prowadziła z Miru. Koliber złapał się na tym, że zaczął odpowiadać na pytania kobiety i jako tako, brał udział w rozmowach. Orchidea rzadko odzywała się w jego towarzystwie, ale kiedy zaczęła wypytywać go o jego zainteresowania, pomyślał, że niedługo i ona przyzwyczai się do jego osoby. Nie znał tych ludzi, ale wiedział, że ich obecność była pomocna i odciągała go od rzeczy, o których nie chce nawet myśleć.
- A wy? Dlaczego tu jesteście? – zapytała Ferrari, pokładając się ze śmiechu na ostatnim piętrze. Do kolacji, wciąż pozostało półtorej godziny, które postanowili spędzić na luźnej rozmowie, która poprawi ich humor po dzisiejszej sesji, którą można było nazwać istnym koszmarem.
- To nasza miłość zaprowadziła nas tutaj – odpowiedział Marcepan, pochylając się nad bratem i całując go w policzek. Koliber uśmiechnął się pod nosem, a bliźnięta widząc to, zachichotały i oddaliły się od nich trzymając się za ręce.
- Wiecie, ja do tej pory nie wiem, czy oni tak serio, czy robią ze mnie idiotę za każdym razem - wyznał Miru, siadając pod ścianą. Mimowolnie otarł łzy rozbawienia i dalej obserwował, jak bracia kręcą piruety przy schodach. Lekarz dyżurujący, pokiwał z politowaniem głową, a lekarka wchodząca właśnie na siódme piętro, nawet nie próbowała powstrzymywać cichego chichotu, który wyrwał jej się, gdy tylko zobaczyła siedemnastolatków.
- Są świetni, dlaczego nie dostrzegłem ich wcześniej? Są tacy beztroscy.
- Ludzie widzą to, co chcą widzieć. Ty, nie widziałem nikogo przez bardzo długi czas. Na szczęście twoja ślepota zanika.  

Brak komentarzy: